sobota, 29 sierpnia 2015

Ślepy zaułek dla emocji, czyli wyobrażenie raju


Jesienny, zimny wiatr szczególnie dawał się we znaki każdemu podczas tamtego pochmurnego i późnego popołudnia, porównywalnego do wszystkich innych w listopadzie. Dokuczał nawet w najciaśniejszych zakamarkach miasta. Nieprzyjazne moce przyrody objawiały się tamtego dnia bez śniegu - za to z hektolitrami deszczu. Wszystko wyglądało na wyludnione, a szczególnie na tamtej mrocznej uliczce, jednej z wielu wchodzących w skład olbrzymiej metropolii. A nawet i poza nią było wyjątkowo ciemno.  
Zaparkowano tam z trudem dwa samochody osobowe. Wyglądały jakby ktoś je porzucił, a przed tym przykleił do ścian budynków, między którymi ciągnęła się czarna wstęga asfaltu, mokra jak wszystko wokół. Kończyła się na boku jakiegoś sklepu, pokrytym marnej wartości artystycznej "street art'em", tworząc ślepy zaułek. Nic nie urozmaicało tego monotonnego krajobrazu odrapanych i zaniedbanych budowli. Żadnych okien - tylko drzwi w budynku po lewej, będące wejściem do zaplecza restauracji połączonej z kasynem. I duży pojemnik na śmieci obok nich. Dzięki wyobraźni ten fragment miasta mógł stać się kandydatem na najbardziej zapomniany zaułek przez wszystkich i razem z tym, co się w nim znajdowało.
Był to idealny stan - wprost stworzony na potrzeby jego przebiegłego planu. Miał już dawno wszystko obmyślone w szczegółach, sprawdził każde miejsce i zakątek na terenie jego operacji. Czekał jeszcze tylko na ten właściwy moment. Wystarczyło postawić pierwszy krok... osiągnąć wymarzony cel. Już dość czasu minęło, by przezwyciężyć lęki. By plan przerodził się w czyn. 
Poza marną egzystencją nie miał nic do stracenia, chociaż w dalszej czy bliższej perspektywie śmierci to nie było takie pewne. Ale on już podjął decyzję. Nigdy więcej nie chciał rzucać się na skąpe ochłapy ciskane mu łaskawie przez los. Zdarzało się, że nawet czasem musiał walczyć, by je pozyskać. Wiedział, że musi zdobyć się na odwagę i ruszyć w górę po drabinie życia, a nie zbierać okruchy spadające z jej szczebli.
Jego kuchnią stały się śmietniki, a łóżkiem rynsztoki. Pluto na niego, odnoszono się ze wstrętem, a kto chciałby mu niby pomóc? Ten stan rzeczy doprowadzał go do szaleńczej rozpaczy. Siedzenie z założonymi rękami nic nie dawało. Miał dosyć. Zaczął działać.
Wyszedł niemrawo zza pojemnika na śmieci, rozejrzał się. Nikogo nie było. Krople deszczu kapały na jego głowę dzięki starym, dziurawym rynnom. 
Powoli przyśpieszył kroku, stopniowo przechodząc w swego rodzaju sprint. Po bardzo krótkiej chwili uznał to jednak za bezsens. Zamiast tego zaczął truchtać ostrożnie. Poruszał się stosunkowo powoli wzdłuż ściany po mokrym podłożu. Musiał uważać. Gra toczyła się nieubłaganie w swoim kierunku - i on mógł tylko nieśmiało próbować przeciwstawić się jej wyrokom. Walczył o życie. Jeden błąd i stawał się trupem. Jeżeliby go nie popełnił, zostałby zwycięzcą. Z małego punkcika na mapie losu miał przerodzić się w coś więcej. Nadzieja podtrzymywała w nim optymizm, mimo wielu obaw i ciągłego balansowania na krawędzi.
Po chwili ukazał mu się jego cel: drzwi. Odrapane, niechlujne, otoczone wianuszkiem złożonym z niedopałków papierosów. Ale co najważniejsze... były lekko uchylone. Chowały za sobą upragnione przez niego skarby. Nie wyczuwał, czy coś tam było nie tak. 
W tym dziwnym miejscu mieszały się skrajnie różne zapachy: odór odpadków z pobliskiego śmietnika i kusząca woń potraw serwowanych klientom pobliskiego kasyna w restauracji. Ta uczta dla nosa wydobywała się z tylnego wejścia do kuchni. Co prawda sam lokal nie zasługiwał na trzy gwiazdki Michelin, ale znajdował się tuż obok królestwa hazardu, a to stanowiło ważny czynnik marketingowy i nie tylko.
Dawało to efekt estetyczny na poziomie rozkładającego się truchła. Fetor mu nie przeszkadzał, a wręcz utwierdzało w słuszności jego dążeń. Był gotów nawet nazwać to ideałem piękna na potrzeby tej akcji. Wiedział, co się za nim kryje.
Czuł żądzę nie do powstrzymania, jego organizm wysyłał mu wyraźne sygnały. Wiedział, że to okazja jaka trafia się raz na milion. Powoli tracił panowanie nad sobą. Musiał coś zrobić. To było pragnienie niemalże pierwotne, instynktowne. Tak... należało się zdobyć na szaleńczą brawurę. Zabijać, zalać się krwią - byle pozyskać to coś... wraz z tym, co niesie. Reszta się nie liczy. To on tu jest teraz Bogiem, wbrew braku panowania nad sytuacją i zerowej chęci stawania do walki. Nie ważne gdzie był, co z nim się z nim działo - to wszystko kumulowało się na tę żądzę. 
Sekunda po sekundzie wydłużała coraz bardziej ten moment.
Jeszcze tylko rozejrzał się, sprawdzając w ten sposób swoje położenie. Nikogo wokół nie było. Warunki - jak najbardziej sprzyjające. Lekki gwar dało się usłyszeć z budynku, ale nie dobiegał z bliskiej odległości od wejścia.
- Idź! - powiedział mu stanowczym tonem głos w jego malutkiej główce.
Otrząsnął się z deszczu drgnięciem całego ciała. Z jego futerka spadły na asfalt kropelki wody. Wszystkie inne marzenia, które chciał zrealizować, stawały się natychmiast czymś marginalnym. Zadecydował o maksymalnym skupieniu swojej woli na celu, rzuceniu tego co tylko miał na jedną kartę. Przecisnął się z trudem przez szparę... między fragmentem drzwi, a futryną. 
Pierwsze co poczuł to miły chłód suchej posadzki pod łapkami. Przez chwilę miał również wrażenie odurzenia mieszaniną setek zapachów, ale zaraz po tym powiew rajskich woni drogich dań napełnił jego nozdrza. Tysiące nowych zapachów łechtało jego zmysły. Wprawiło go to w zdumienie i zachwyt jednocześnie. Przeżywał ekscytację. Adrenalina rozchodząca się po całym jego organizmie i szumiąca w głowie - potęgowała ten efekt.
Na to tylko czekał od tak dawna. Stanął na tylnych łapkach, by się lepiej rozeznać w sytuacji. Pusto. Pozostało mu jedno: urzeczywistnić marzenia...
Niedaleko stał kosz na śmieci, do którego wyrzucano półprodukty i resztki podawanego gościom jedzenia. Zwrócił się w jego stronę. 
Przepełniła go satysfakcja - miał pewność jak nigdy wcześniej, że warto było to robić, poświęcać tyle czasu na planowanie i sprawdzanie. Szansa znajdowała się na wyciągnięcie ręki. Święty Graal jego życia, możliwość zyskania czegoś wielkiego... wręcz niewyobrażalnego. Wybicia się ponad innych osiągnięciem, dostatek po wsze czasy!
Powoli, jakby nieśmiało, opuścił się na każdą z czterech kończyn i ruszył w stronę kosza, by wyjąć z niego to, co należało mu się od tak dawna. 
Nagle usłyszał przerażający ryk, wręcz skowyt, tuż za sobą. Poczuł drżenie całego otoczenia wokół. Wszystko, co czuł minęło, zastąpione paraliżującym strachem. Nie mógł się poruszyć, to działo się tak szybko...
Powalające uderzenie w jego mikroskopijny kark, przeszyty tępo wbijającymi się zębami... kompletnie go oszołomiło. Coś szarpało nim na wszystkie strony, powlekło do tyłu... Istniał tylko on i potworny ból. Odpływał.
Na samym końcu swojej podróży przez ten świat dane mu było usłyszeć:
- Ooo, piesku! Co tam masz? No, chodź tutaj! - powiedział ktoś miłym tonem, by zaraz przemienić go w krzyk pełen oburzenia - A won mi z tym świństwem!
Rozległo się lekkie skrzypienie drzwi, szybkie dreptanie łap po mokrym asfalcie, a po chwili odgłos buta stawianego na cienkiej warstwie wody i głośne splunięcie.
- Tfu! Idź z tym kundlu w cholerę!  Szczura upolował, psia jego mać... A udław się tym paskudztwem!
Powolne kroki cofającego się do kuchni człowieka głośno dudniły w całym jego świecie... Byłym świecie. Pełnym takich jak on.

poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Jeden z wielu Plutonów życia




Nie zostać jednym z Plutonów życia
I nie wpaść tylko na orbitę swojego celu
Przestać na niej krążyć, zacząć być dla bycia
Choćby po to, by znów przelać kolejną emocję na kartkę papieru

Strzała raz z łuku wypuszczona już do strzelca nie wraca
Smutne to jak pustka kosmosu
Ale to tylko pozory - czas je skraca
A wypadki i odkrycia składają się na wagę losu

Wciąż nie da się objąć wszystkiego jedną granicą
Wciąż nie da się spojrzeć każdemu w oczy
Ale to wszystko dlatego, żeby wyjść już za orbitą...
I nie stać się Plutonem życia, którego własne przeznaczenie z upadkiem łączy


* 24 sierpnia 2006 r. Międzynarodowa Unia Astronomiczna uznała, że zgodnie z nową definicją, Pluton nie jest planetą, lecz planetą karłowatą.